Koronawirus kontra budownictwo

Gospodarka Polski i świata stoi w obliczu największego kryzysu od zakończenia wojny.  Wywołał go maleńki wirus, wyglądający jak najeżona kolcami kulka o średnicy zaledwie 100 nanometrów (nanometr to jedna milionowa milimetra). 

I właśnie z powodu tego mikroskopijnego kawałeczka DNA, owiniętego osłoną z białka i niezdolnego do życia poza organizmem człowieka, zatrzymały się samoloty i samochody, stanęły fabryki i biura, opustoszała także część placów budowy, a rządy zaczęły zaciągać długi, które prawdopodobnie szybko przekroczą astronomiczną wartość 10 bilionów dolarów.

Jak to było możliwe?  Dlaczego rząd Chin z dnia na dzień, nie licząc się z konsekwencjami ekonomicznymi, całkowicie odciął od świata zamieszkałą przez 60 milionów ludzi prowincję Hebei?  Dlaczego rządy kolejnych krajów Europy i Ameryki, widząc rosnącą liczbę chorych, wprowadziły bezprecedensowe ograniczenia w działalności gospodarczej?  I dlaczego rząd Polski, nie czekając nawet na znaczący wzrost liczby chorych, zdecydował się na podjęcie jednego z bardziej radykalnych i kosztownych gospodarczo programów społecznego dystansowania? 

Odpowiedź jest dość prosta: bo żyjemy w czasach, gdy dla ludzi zdrowie jest ważniejsze od wszystkiego, nawet od wizji czasowej utraty pracy i dochodu.  Ryzyko niekontrolowanego rozprzestrzeniania się śmiertelnie groźnej choroby okazało się większym zagrożeniem, niż kryzys gospodarczy wywołany zamknięciem gospodarki, czyli lockdownem.  Cieszmy się z tego, że udało się rozłożyć w czasie rozwój epidemii, unikając kolejek do respiratorów i licząc na szybkie opracowanie skutecznej szczepionki na Covid-19.  Kiedy jednak przestajemy już aż tak bardzo bać się zarazy, czas zacząć myśleć o gospodarczych konsekwencjach podjętych działań.  Coraz częstsze są bowiem głosy, że rachunek, który będziemy teraz mieli do zapłacenia, będzie ogromny, a ból spowodowany kryzysem porównywalny z tym, który mogła wywołać pandemia.

koronawirus kontra budownictwo

Co więc nas czeka w gospodarce?

Kilka rzeczy jest już jasne, ale wiele pozostaje niewiadome. Wiemy, że w czasie lockdownu dramatycznie spadła produkcja, ale nie wiemy jeszcze jak długo będzie trwał kryzys, jak głęboki będzie spadek dochodów w różnych krajach, czy poszczególne kraje nie sięgną po narzędzia protekcjonizmu w nadziei, że samemu łatwiej będzie walczyć z kryzysem, niż razem. Nie wiemy, w którym momencie potężna recesja może wywołać silny kryzys finansowy. I nie wiemy tego, jakie będą konsekwencje interwencji rządów i banków w funkcjonowanie gospodarek - choć już dziś widać, że będą to działania bezprecedensowe, przy których bledną interwencje związane z kryzysem finansowym z lat 2008-09.

Wiemy mniej więcej jako kosztowny jest lockdown. Szacuje się, że w prowincji Hubei w Chinach, gdzie zamrożenie gospodarki było silniejsze, niż gdziekolwiek indziej, PKB spadł w ciągu pierwszego kwartału o niemal 40%, a w całych Chinach (gdzie z kolei większość kraju nie była dotknięta restrykcjami) o 7%. Wydaje się, że w Polsce lockdown powoduje spadek wytwarzanego w ciągu miesiąca PKB o ok.20-25%. Strat tych nie da się w tym roku odrobić, więc jeśli zamknięcie gospodarki przeciągnie się do 3 miesięcy, wygląda na to że już z tego powodu nasz roczny PKB będzie niższy o 4-5%.

Niestety, lockdown to nie wszystko. Jego koniec nie jest nawet oznaką opanowania epidemii – możliwe, że po odmrożeniu gospodarki, a jeszcze bardziej prawdopodobne że jesienią, liczba chorych znów wzrośnie. Z gospodarczego punktu widzenia ważne jest natomiast to, że po lockdownie wcale nie wrócimy do sytuacji przedkryzysowej, ale wejdziemy w silną, wielomiesięczną recesję. Ograniczenie wydatków konsumentów związane ze wzrostem bezrobocia i spadkiem dochodów, w połączeniu z gwałtownym pogorszeniem nastrojów firm prowadzącym do silnego spadku inwestycji, a także spadkiem eksportu, oznaczać będzie wystąpienie potężnego szoku popytowego – znacznie silniejszego od tego, który uderzył w gospodarki krajów zachodnich w roku 2009.

O ile zmniejszy się w roku 2020 polski PKB? Tego jeszcze nie wiemy, ale można się obawiać, że w grę wchodzi spadek PKB o 6-8% (spożycia być może o 5-6%, a inwestycji o 15-20%). Nie pocieszajmy się tym, że instytucje międzynarodowe prognozują dla Polski mniejszy spadek PKB, niż w pozostałych krajach Unii.  Wszelkie prognozy to dziś jednak trochę wróżenie z fusów (dla przypomnienia: wiosną roku 2009, kiedy rozkręcał się globalny kryzys finansowy, według prognozy MFW najmniejszego spadku PKB w Europie należało spodziewać się… w Grecji!).  Oczywiście, Polska ma pewne atuty: niezłą sytuację epidemiologiczną, stosunkowo niskie zadłużenie, dość zdywersyfikowaną gospodarkę, potencjalne unijne wsparcie i bliskość Niemiec, które jak dotąd najlepiej radzą sobie z pandemią.  Z drugiej jednak strony mamy i poważne słabości: w obawie przed załamaniem służby zdrowia nasz rząd zdecydował się na bardzo kosztowny program lockdownu, po zeszłorocznym naciągnięciu wydatków państwa musimy teraz zachować sporą ostrożność w tworzeniu kolejnych tarcz antykryzysowych, a część pomocy dla firm, zwłaszcza idąca za pośrednictwem urzędów pracy, kuleje skutkiem urzędniczej nieudolności.

Skala spadku PKB zależy od siły szoku popytowego, ale również od tego, jak na ten szok zareaguje rząd. Wiadomo już, że nastąpi ogromny wzrost deficytu budżetowego, być może nawet do 7-9% PKB. To oczywiście polityka ryzykowna, bo długi trzeba będzie kiedyś spłacać. Ale z drugiej strony, takie zwiększenie deficytu to dziś jedyny sposób na zmniejszenie skali recesji, ochrona przed bankructwem dziesiątek tysięcy firm i uratowanie setek tysięcy miejsc pracy (co i tak zapewne nie obroni Polski przed dwucyfrową stopą bezrobocia).  Mamy o tyle szczęście, że w momencie wybuchu kryzysu mieliśmy bezrobocie na bardzo niskim poziomie (tak naprawdę, to brakowało rąk do pracy). Jest to sytuacja o niebo lepsza niż np. w Hiszpanii, gdzie stopa bezrobocia wynosiła 14%, i na pewno szybko przekroczy 20-25%. Obawiam się jednak, że i u nas do końca roku rejestrowane bezrobocie sięgnie od 10 do 15%. Jeszcze 3 miesiące temu to firmy martwiły się o pracowników – w ciągu paru tygodni pracownicy zaczęli martwić się o pracę. Programy rządowe, zawierające dopłaty do wynagrodzeń, mogą oczywiście obniżyć skalę problemu. Ale większość firm i tak nie będzie w stanie utrzymać poziomu zatrudnienia nawet wtedy, gdy rząd część kosztów weźmie na siebie.

Wpływ pandemii na branżę budowlaną

A co to może oznaczać dla budownictwa?  Niestety, trzeba być gotowym na bardzo trudne kilka kwartałów.  Już w czasie lockdownu budownictwo odczuło potężne problemy, choć nie objęły go w zasadzie bezpośrednie zakazy działalności (tak jak w sektorze usług).  Do kwietnia produkcja budowlana utrzymywała się jeszcze na niezłym poziomie, choć oczywiście różnie było w różnych segmentach rynku, dopiero w kwietniu nastąpiło drastyczne załamanie ocen koniunktury.  Trudne czasy jednak dopiero nadchodzą, wraz z popytową recesją.  Ratując się przed upadkiem, większość firm drastycznie ograniczy swoje plany inwestycyjne, wobec niepewnej sytuacji konsumentów spadnie też zapotrzebowanie na budownictwo mieszkaniowe.  Sytuację mogą oczywiście w pewnym stopniu ratować inwestycje publiczne, ale i tu nie oczekujmy cudów: nawet jeśli kontynuowane będą inwestycje centralne, zwłaszcza współfinansowane z funduszy Unii Europejskiej, to z pewnością samorządy będą musiały przynajmniej czasowo ograniczyć swoje działania w tym zakresie.  Możemy oczywiście mieć nadzieję, że Unia zdoła uruchomić duży program antykryzysowy, skierowany zwłaszcza na inwestycje, ale nie wydaje się, by efekty tych działań mogły pojawić się jeszcze w tym roku.  Rok 2020 budownictwo musi po prostu przetrwać.

Nie ma chyba już dzisiaj wątpliwości co do tego, że obecna pandemia okaże się najbardziej kosztowną chorobą w dotychczasowej historii świata. Niesłychanie wysokie straty, które już obecnie przynosi gospodarce zastosowany w wielu krajach lockdown, są zapewne tylko skromnym wstępem do tego, co nas czeka w przyszłości, a konsekwencje kryzysu gospodarczego ciągnąć się będą przez wiele lat. Tym razem nie ma raczej szansy na cud, taki jak ten który uczynił w roku 2009 z Polski „zieloną wyspę” na tle pogrążonej w recesji Europy. Czekają nas ciężkie czasy, na pewno najcięższe od początku transformacji.

Skontaktuj się z nami

Jakub Kurasz

Jakub Kurasz

Dyrektor, Lider ds. Komunikacji, PwC Polska

Tel.: +48 601 289 381

Obserwuj nas